Kropla nadziei-Oliwia Tybulewicz
Życie bywa nudne jak flaki z olejem. Szara codzienność nie wyróżnia się niczym szczególnym, a godziny mijają niespiesznie. Tylko to nieustępliwe uczucie, że coś czyha w powietrzu, zaburza spokój i monotonię. Chyba że kłopoty lubią cię bardziej, niż powinny, a podejrzliwość to twoje drugie imię.
Wioletta to kelnerka z pubu Luna. Pogodna dziewczyna, lubiąca swoją pracę, faceta, przyjaciółkę za to mniej kuzynkę. Tyle że pub to miejsce dla istot nadprzyrodzonych, facet z dnia na dzień robi się niezwykle tajemniczy, a twoja przyjaciółka spotyka się z wilkołakiem, który cierpi na wilczą gorączkę. Normalka, prawda?
Nagle w barze zaczynają dziać się dziwne rzeczy, matka manewruje Wiolettę w przyjęcie pod swój dach Sabiny, z którą się nie cierpią, a zwykła wizyta u Hrabiny i jej zlecenie wydają się dziwnie proste do realizacji i równie pociągające. Wiola znów utkwiła w sercu nadprzyrodzonego huraganu, jednak nie traci rezonu i stara się za wszelką cenę odnaleźć wyjście z sytuacji. Wytęż wzrok i spójrz tam, gdzie zaczyna się iluzja.
Jak mi tego brakowało. To pierwsze zdanie, jakie wypowiedziałam na głos po skończeniu powieści Kropla nadziei. Miałam wrażenie, że od lektury Kropli życia minęły wieki, a tu proszę, wystarczyła sekunda i Luna stanęła dla mnie otworem. Cóż ujrzały moje oczy?
Rozpoczynając przygodę z kolejną powieścią Oliwii Tybulewicz, nie miałam żadnych obaw. Od początku czułam dobrze znaną mi aurę humoru i nieprzewidywalności. Wiola już dawno zyskała miano ulubionej kelnerki, której dociekliwość i umiejętność oceny sytuacji zasługuje na pochwałę. Wciąż jest w stanie wiele zaryzykować dla swoich przyjaciół, a podejrzliwość ma we krwi. Nie zmienia się także samochód, którym dojeżdża do pracy. Pub pod rządami Niny nieznacznie się zmienia, ale czy takie miejsce może stracić pradawny klimat i wydźwięk? Absolutnie nie, a stali bywalcy wciąż są głównym powodem uśmiechu i ciągłego bólu brzucha.
Postaci są równie nieprzewidywalne i charakterne, co w poprzedniej odsłonie. Zmieniają się tylko problemy, z którymi przychodzi się mierzyć tej żywiołowej kelnerce i ekipie Luny. Tylko jakby Hrabina pozostała ta sama, wymagająca, szyderczo pewna siebie i równie niesłowna, co kiedyś. Fabuła nie pędzi jakoś mocno do przodu. Pozwala rozsiąść się gdzieś w kącie i czekać na rozwój wydarzeń. Dzięki barwności ekipy nie ma mowy o nudzie, wszak studenci magii lubią rzucić zaklęciem, gobliny mięsem w lustro, a czarownice żartem z mroczną wizją w tle.
Kropla nadziei jest stanowczo za krótka, za szybko się ją czyta i za bardzo przeżywa. Styl autorki ewoluował, nie tracąc nic z pierwotnej lekkości. Kipi humorem, przygodą i magią, która wprowadzona wprost do normalnego życia nabiera ciekawego wyrazu.
Całość pochłania się na raz. Nie ma sensu zatrzymywać się, choć na moment, gdy dialogi bawią, fabuła zaskakuje i porywa w niesamowitą podróż, a pub Luna staje się drugim domem. Tajemnica, nadprzyrodzony świat i zapadająca w pamięć kreacja bohaterów to przepis na sukces. Autorka bawi się możliwościami, jakie otwierają znajomości w magicznym towarzystwie. Wilkołaki, driady, gobliny, czarodzieje i wampiry. Z nimi nie da się nudzić.
Kropla nadziei nie jest przerysowana. Powieściopisarka wciąż oczarowuje lekkością, naturalnością i wyważeniem obu światów. To przyjemny powrót w znane zakamarki, do ludzi i nie ludzi, których się szczerze polubiło. No proszę was, Wiolę pokochacie bezwiednie, Czaruś skradnie wasze serducha mimowolnie, zresztą jak Cerberek (jak ja za nim tęskniłam). Każda postać ma znaczenie tworzy świetne tło dla nietuzinkowej i humorystycznej fabuły, którą warto poznać. Mogłabym wracać po stokroć do pubu Luna i sączyć najtańsze piwo w rytm tłuczonego lustra.
Odgońcie niepokój, gdyż strach wyczuwają na kilometr. Dajcie się porwać (tylko nie wampirom) historii Wioli, której codzienność nie jest szara i bezbarwna. Kropla nadziei z pewnością spodoba się tym, którzy pokochali jej poprzedniczkę. To, co może kolejka w Lunie?