Świt legend-Mariusz Walczak
Czymże w życiu śmiertelnego jest klątwa? Przyspieszeniem nieuniknionego? Urozmaiceniem żywota z góry skazanego na ostateczność? Odpowiedź przychodzi dość szybko, gdy twoim umysłem zaczyna rządzić inna siła, a pozbyć się jej możesz wraz z odejściem klątwy.
Przeklęty bard kroczy przez świat. Tym razem przybywa do lasów Dziedzictwa. Ze wszystkich sił pragnie znaleźć kogoś, komu będzie mógł opowiedzieć swoją historię, której wciąż nie jest w stanie odtworzyć w całości. Bliski szaleństwa snuje się po lasach, szukając kogoś, kto przejmie jego przekleństwo. Pewnej nocy bard natrafi na trójkę złodziei i wtedy rozpoczyna się historia…
Dawne czasy, trawione wojną między ludźmi i potworami zwanymi Bahal. Młodzi chłopcy garnący się do walki i chcący ocalić ludzkość nie byli rzadkością. Wśród nich znalazł się również 18-letni Hector, syn doży małego miasteczka. Jego marzenia sięgały głębiej. Chciał poczuć sławę i podziw na miarę Egeharda, czarnego rycerza Zakonu Masek. Spotkanie z Mateo, wysłannikiem zakonu i atak Bahal na jego wioskę popycha go do działania.
Wraz z przyjaciółką Sarą chce przyłączyć się do poszukiwań ostrza, które może zmienić oblicze wojny. Przygoda, niebezpieczeństwo i tajemnice czekają, by się w nie zagłębić. Tylko czy to dzieje się naprawdę? A może tylko potok słów przeklętego barda?
Pewnego zwyczajnego popołudnia w mojej skrzynce wylądował mail z okładką pewnej historii. To ona popchnęła mnie do kolejnych kroków. Świt legend otworzył wrota do nieznanego świata. Czy przekroczenie ich nie było błędem?
Tam, gdzie kończy się miejsce na świat realny, skrywają się historię, które każdy miłośnik fantastyki pokocha całym sercem. Świt legend to wrota do tej nieprzepastnej krainy będącej obietnicą niesamowitych przygód, krwawych walk i zgrzytu mieczy unoszonych nad głowami, na polach bitwy. Dałam się pochłonąć opowieści niemal natychmiast, czując się częścią zgrai złodziejaszków, którzy znaleźli się w złym miejscu. Poddałam się biegowi wydarzeń, który niemal na chwilę nie zwalnia tempa i choć początkowo muska czytelnika niczym lekki powiew letniego wiatru, to z każdą kolejną stroną przybiera na sile.
Gdy słowa wiatr niesie…
Mariusz Walczak ma niezwykle lekkie pióro. Przez jego tekst niemal się płynie, a całość mimo niewielkiej liczby stron jest ogromną przygodą. Potwory, miecze i pradawne rytuały. To może być dla trójki przypadkowych sprzymierzeńców za dużo. Mają oni jednak determinacje, by odnaleźć ostrze mogące zakończyć trwającą wojnę. Świt legend zaskakuje. Całość współgra ze sobą na każdym polu i stanowi wrota do przyjemnej podróży.
Kreacja bohaterów pozwala nam na wybór własnej ścieżki i obdarowanie ich sympatiami według naszego uznania. Ich różnorodność jest świetnym urozmaiceniem nadającym głębi powieści. Świt legend to klimatyczna i wielowątkowa opowieść, która zasługuje na uznanie. Niezapomniane sceny walk, mnogość wydarzeń i nutka niepewności. Czy to realna opowieść, a może głos szaleńca? Tego musicie dowiedzieć się sami.
Porywająca fabuła, zgrani bohaterowie i zbyt mało stron. Świt legend pretenduje do miana powieści epickiej, a te, by udowodnić swą wielkość potrzebują miejsca. A może to tylko jedna z historii snutych przez barda, wymyślanych dla napotkanych ludzi? Sama czuje niedosyt, zresztą towarzyszący mi zawsze, gdy sama muszę w głowie tworzyć mapę świata, o którym czytam. Ale hej, od czego jest wyobraźnia, prawda?