„Lardżelka” Wanda Szymanowska
„Lardżelka”
Wanda Szymanowska
Wydawnictwo Białe Pióro
liczba stron: 126
Dziś napisze wam parę słów o książce, która była dla mnie zaskoczeniem. Nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po historii grubej Zofii zostawionej przez Andrzeja. Czy nie będzie to historia o ciągłym zajadaniu smutków i takie tam mało radosne wyznania tej grubej?
Jednak to, co przeczytałam, pozwoliło mi spojrzeć z dużą dawką humoru na diety, bycie mentalnym grubaskiem (Takim totalnie na zawsze, bo zawsze masz wrażenie, że jest za dużo, że nie ginie). Jestem pod wrażeniem lekkości, ale i humoru, z jakim autorka chcę przekazać wszystkim, z jakim społecznym spychaniem na margines muszą mierzyć się osoby większe niż modelowe 36.
Zofia, jak większość kobiet zajada stresy, z czego po latach powstaje 70 kg nadwagi. Punkt krytyczny ma miejsce w Noc Sylwestrową, gdy Andrzej oznajmia jej, że jest gruba jak wielka balia do prania, po czym jak gdyby nigdy nic wychodzi, zostawiając Zofię w rozpaczy i żalu.
Anulowałam Andrzejowi zeszłoroczne sylwestrowe wybaczenie.
Powiedział wtedy, żebym się nie martwiła, że jestem najgrubsza ze
wszystkich obecnych na zabawie kobiet. Obiecał, że zaraz znajdzie mi
grubszą na pocieszenie.
I znalazł! W kuchni! Stała przy wielkim kotle i chochlą mieszała bigos.
Nagle okazuje się, że to dobry moment do postawienia siebie do pionu i przeorganizowanie swojego życia. Zofia postanawia wyjechać na wczasy odchudzające, by móc poznać tajniki zdrowego żywienia. Tam poznaje sporo ciekawych osób w tym Rozczochrańca Sławka i Irenę, guru zorganizowanego życia i skarbnicą pomysłów na to, jak się nie poddać.
Po turnusie, na którym zawiązują się przyjaźnie, a kilogramy idą w niepamięć, nadchodzi czas na zmierzenie się z rzeczywistością, która podczas zmiany stylu życia może być miażdżąca. Nasza bohaterka jednak z każdym najmniejszym potknięciem radzi sobie dobrze mając wsparcie przyjaciół. Moc zmian w jej ciele okazuje się przepustką do lepszych zadań w pracy i nie tylko.
Ta książka to genialna sprawa dla każdej z nas, która borykała się lub nadal walczy z nadwyżką kilogramów. Pokazuje, co jest najważniejsze w zmianach żywienia, ale nie dietach, bo one są tylko na chwile. Ważne jest, by wierzyć w sens nowych zmian i nie liczyć na super łatwy efekt. Nie ważne, dlaczego staliśmy się grubi, ważne czy chcemy tacy zostać, a jeśli nie chcemy, wystarczy z głową jak nasza bohaterka małymi krokami dążyć do celu, jakim jest nowe życie bez walki o oddech na schodach, czy brak prześmiewczych spojrzeń w sklepach z odzieżą.
Ta powieść pokaże jak schudnąć bez wyrzeczeń, bez efektu jo-jo. Jak walczyć o siebie. Odchudzanie zależy od naszego mózgu, a nie żołądka i tylko my mamy nad sobą kontrolę, by walczyć o siebie.
Zabawnie i z humorem o tym, jak ważne jest, by jeść, aby żyć, a nie żyć, aby jeść.
Serdecznie polecam i dziękuje Autorce za możliwość przeczytania tej powieści.
Jednak to, co przeczytałam, pozwoliło mi spojrzeć z dużą dawką humoru na diety, bycie mentalnym grubaskiem (Takim totalnie na zawsze, bo zawsze masz wrażenie, że jest za dużo, że nie ginie). Jestem pod wrażeniem lekkości, ale i humoru, z jakim autorka chcę przekazać wszystkim, z jakim społecznym spychaniem na margines muszą mierzyć się osoby większe niż modelowe 36.
Zofia, jak większość kobiet zajada stresy, z czego po latach powstaje 70 kg nadwagi. Punkt krytyczny ma miejsce w Noc Sylwestrową, gdy Andrzej oznajmia jej, że jest gruba jak wielka balia do prania, po czym jak gdyby nigdy nic wychodzi, zostawiając Zofię w rozpaczy i żalu.
Anulowałam Andrzejowi zeszłoroczne sylwestrowe wybaczenie.
Powiedział wtedy, żebym się nie martwiła, że jestem najgrubsza ze
wszystkich obecnych na zabawie kobiet. Obiecał, że zaraz znajdzie mi
grubszą na pocieszenie.
I znalazł! W kuchni! Stała przy wielkim kotle i chochlą mieszała bigos.
Nagle okazuje się, że to dobry moment do postawienia siebie do pionu i przeorganizowanie swojego życia. Zofia postanawia wyjechać na wczasy odchudzające, by móc poznać tajniki zdrowego żywienia. Tam poznaje sporo ciekawych osób w tym Rozczochrańca Sławka i Irenę, guru zorganizowanego życia i skarbnicą pomysłów na to, jak się nie poddać.
Po turnusie, na którym zawiązują się przyjaźnie, a kilogramy idą w niepamięć, nadchodzi czas na zmierzenie się z rzeczywistością, która podczas zmiany stylu życia może być miażdżąca. Nasza bohaterka jednak z każdym najmniejszym potknięciem radzi sobie dobrze mając wsparcie przyjaciół. Moc zmian w jej ciele okazuje się przepustką do lepszych zadań w pracy i nie tylko.
Ta książka to genialna sprawa dla każdej z nas, która borykała się lub nadal walczy z nadwyżką kilogramów. Pokazuje, co jest najważniejsze w zmianach żywienia, ale nie dietach, bo one są tylko na chwile. Ważne jest, by wierzyć w sens nowych zmian i nie liczyć na super łatwy efekt. Nie ważne, dlaczego staliśmy się grubi, ważne czy chcemy tacy zostać, a jeśli nie chcemy, wystarczy z głową jak nasza bohaterka małymi krokami dążyć do celu, jakim jest nowe życie bez walki o oddech na schodach, czy brak prześmiewczych spojrzeń w sklepach z odzieżą.
Ta powieść pokaże jak schudnąć bez wyrzeczeń, bez efektu jo-jo. Jak walczyć o siebie. Odchudzanie zależy od naszego mózgu, a nie żołądka i tylko my mamy nad sobą kontrolę, by walczyć o siebie.
Zabawnie i z humorem o tym, jak ważne jest, by jeść, aby żyć, a nie żyć, aby jeść.
Serdecznie polecam i dziękuje Autorce za możliwość przeczytania tej powieści.